Kanadyjska służba wywiadowcza Canadian Security Intelligence Service opublikowała raport mówiący że Rosja przygotowuje się do wojny na dużą skalę. Modernizacja skupia się głównie na zdolnościach potrzebnych do działań konwencjonalnych a nie do wojny hybrydowej. Nota bene jak się to ma do działań naszego MON który właśnie odwrotnie, obudził się po 2 latach od aneksji Krymu i skupia się na zdolnościach do wojny hybrydowej, nawet ćwiczył je podczas Anakondy-16, a także uzasadnia tym rozbudowę OT? Polskie kierownictwo wciąż tylko reaguje na wydarzenia i to z kilkuletnim opóźnieniem. Tymczasem właściwa strategia wymaga przewidywania wydarzeń, a nawet ich dyskretnego kreowania, często rękoma innych. Tak właśnie postępuje Rosja i wiodące państwa Zachodu.
Rzeczywiście rosyjska seria wielkich ćwiczeń ma pewna logikę. Pierwsze zakładały postawienie w stan gotowości i błyskawiczne przegrupowania na wielkie odległości liczone w tysiącach kilometrów, najbardziej rozwiniętych jednostek wschodniego i centralnego okręgów wojskowych. Potem były ćwiczenia wojsk Zachodniego i Południowego OW. Ostatnie, przeprowadzone kilka dni temu, obejmowały postawienie w stan gotowości baz sprzętu i amunicyjnych w całym państwie!
Można powiedzieć że był to ostatni element jaki trzeba przećwiczyć przed dużą wojną i mobilizacją. Przy okazji tych ostatnich ćwiczeń, okazało się że czas mobilizacji baz sprzętu i uzbrojenia (ros: bazy chranienija i riemonta wojennoj tiechniki) i przekształcenia ich w regularne brygady zmechanizowane, pancerne czy artylerii, to zaledwie kilka dni. Tymczasem w Polsce procedury są tak rozciągnięte w czasie, że nawet mniej rozwinięte brygady potrzebują miesięcy żeby osiągnąć pełną gotowość, nie mówiąc już o jednostkach nowoformowanych.
Jak mówi kanadyjski raport, również gospodarka Rosji kształtowana jest w taki sposób, aby zapewnić
maksymalną niezależność, nawet kosztem dynamiki wzrostu, co może być przygotowaniem do jeszcze większych sankcji i konieczności długotrwałego pozostawania gospodarki w izolacji w razie wybuchu wojny.
Minister Waszczykowski powiedział w ubiegłym tygodniu, że chodzą słuchy, iż Rosja planuje jakąś operację wojskową po szczycie NATO, być może w czasie sierpniowej olimpiady w Brazylii, kiedy politycy zachodu udadzą się na wakacje. Wiadomo że wakacje lub święta na Zachodzie, zawsze były ulubionym czasem na przeprowadzanie grubych akcji przez Moskwę. Tak było podczas inwazji Czechosłowacji, Afganistanu i w czasie inwazji na Gruzję. Oficjalna decyzja NATO o rozmieszczeniu wojsk w krajach bałtyckich, mogłaby być dla Rosji wygodnym pretekstem do inwazji. Wiadomo że od samej decyzji, do jej realizacji minie co najmniej kilka miesięcy. W to okienko czasowe może próbować wstrzelić się Moskwa.
Wiadomo też że Kreml planuje i ćwiczy wojny od kilku lat na bieżąco. Jak podawały rosyjskie media kilka lat temu, Putin co najmniej raz w tygodniu odwiedza centrum dowodzenia Ministerstwa Obrony, gdzie planuje się i ćwiczy operacje wojskowe. Z drugiej strony, nowe rosyjskie dywizje nie będą jeszcze w pełni rozwinięte przed końcem roku. Jeżeli więc dojdzie tego lata do wojny, to raczej nie będzie to wojna z NATO. Być może będzie to kolejny etap wojny w Donbasie, Może aneksja Białorusi (chociaż tu należałoby oczekiwać najpierw przewrotu wewnętrznego bo Łukaszenka ostatnio nie pała miłością do armii rosyjskiej). Logicznie biorąc, zajęcie i pełne podporządkowanie Białorusi wydaje się kolejnym koniecznym krokiem w procesie przywracania imperium.
Rosja wciąż jest za słaba żeby stawić czoła NATO w konwencjonalnej wojnie. Chociaż generał Hodges po raz kolejny ostrzegał ostatnio, że Rosjanie mają przewagę w mobilności i są w stanie zająć kraje bałtyckie szybciej, niż NATO zdoła zebrać siły. Jeśliby więc miało dojść do uderzenia na kraje bałtyckie, Rosja musiałaby przeprowadzić błyskawiczną operację wtargnięcia, a następnie chwycić się szantażu jądrowego z demonstracyjnym uderzeniem na jakiś drugorzędny cel w drugorzędnym kraju NATO, na przykład bazę lotniczą w Łasku w celu "deeskalacji" konfliktu.
Bardziej prawdopodobne niż inwazja na całą "pribałtykę", jest jednak zajęcie niewielkiej części terytorium Estonii, tej zamieszkiwanej przez największe grupy ludności rosyjskojęzycznej. Jest to część położona przy granicy rosyjskiej, w pobliżu Petersburga. Rosja miałaby dodatkowy pretekst - "likwidacja zagrożenia dla Petersburga przez odsunięcie wojsk NATO bardziej na zachód".
Zobaczymy jak się potoczą wydarzenia. Na razie widać że kierownicze koła Zachodu robią wszystko żeby sprowokować Rosjan spóźnionymi i możliwie najsłabszymi, wręcz symbolicznymi reakcjami. W rzeczywistości Moskwie prawdopodobnie bardziej zależy na zgodzie Zachodu na nowy podział Europy na strefy wpływów niż na zbrojnym zajmowaniu terytoriów, na które nie ma wystarczających sił. Jednak aby to osiągnąć, jest gotowa wywierać presję militarną, prowokować incydenty zbrojne a nawet małe wojny. Przygotowania do dużej wojny są na razie raczej rodzajem polisy ubezpieczeniowej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz