25 lut 2016

Prywatyzacja OT jako element budowy infrastruktury wojny domowej


Niektóre propozycje budowy Obrony Terytorialnej zmierzają bezpośrednio do naruszenia spójności Sił Zbrojnych.

Podstawą działania każdej sprawnej organizacji jest morale. Dlatego budowa odpowiedniego morale jest fundamentem formowania każdego młodego żołnierza. Wszystkie armie na przestrzeni wieków wypracowały podobny system formowania nowych żołnierzy. Wszyscy żołnierze na początku muszą być poddani jednolitemu szkoleniu unitarnemu, aby poczuli wspólnotę z pozostałą częścią sił zbrojnych. Trzeba wytworzyć we wszystkich to, co nazywa się esprit de corps, identyfikację nie tylko ze swoim oddziałem, ale i z wszystkimi pozostałymi żołnierzami swojej armii. Tego ducha, wywodzącego się ze wspólnie przeżytego wysiłku i emocji związanych z oderwaniem na kilka miesięcy od swojego cywilnego środowiska, czegoś w rodzaju rzucenia na głęboką wodę, nie da się zastąpić przez usługi zlecone wykupowane w spółdzielni "Wojak" na szkolenie w systemie weekendowym czy lekcje Przysposobienia Obronnego w szkołach.

W 2010 roku pojawiły się zorganizowane inicjatywy zwiększenia dostępu do broni palnej i tworzenia formacji paramilitarnych w Polsce (ROMB, ObronaNarodowa.pl). Ciekawe że niewiele wcześniej, w Rosji na obozy i szkolenia paramilitarne zaczęto zapraszać obywateli z krajów byłego bloku wschodniego.

W 2012 roku Stowarzyszenie ObronaNarodowa.pl rozpoczyna tworzenie "oddziałów lekkiej piechoty", a w 2014 roku, uruchamia akcję "Odbudujmy AK". W tym samym roku Związek Przedsiębiorców i Pracodawców sygnalizuje chęć tworzenia oddziałów zbrojnych prywatnych przedsiębiorców. Autorem koncepcji jest Andrzej Talaga - dziennikarz. Oddziały miałyby być dowodzone przez cywilnych menadżerów. Broń (w tym przeciwpancerną i przeciwlotniczą) miałoby im dostarczyć MON, ale magazyny tej broni widzieliby oni w swoich firmach.

Również Stowarzyszenie ObronaNarodowa.pl i jego Ruch na Rzecz Odbudowy OT, proponuje tworzenie "Krajowego Systemu Obrony Narodowej", z niezależnym od MON systemem dowodzenia rekrutacji i szkolenia. MON miałby tylko dawać broń i pieniądze, nie mając prawa decyzji co do wyboru dowódców ani członków formacji. Pieniądze formacja miałaby czerpać również od prywatnych sponsorów i samorządów.

 Pod koniec rządów PO-PSL zadanie utworzenia namiastki OT w oparciu o organizacje cywilne, otrzymuje były oficer WSW, gen. Bogusław Pacek. Przyłącza się do tego R. Szeremietiew, pod rządami PO mianowany specjalistą od OT z własną kancelarią i telefonem (to było chyba jego jedyne osiągnięcie, poza silnym i skutecznym "parciem na szkło"). Jak twierdził min. Siemoniak, domagał się jeszcze samochodu z szoferem, ale nie dostał.

Szeremietiew głosi, że dzięki temu iż OT będzie rozproszona małymi pododdziałami po całym kraju,  wojna nigdy nie wybuchnie bo przeciwnik będzie się bał wojny partyzanckiej. Nie ma jednak przykładów w historii wojen na poparcie tej tezy. Przeciwnie - rozproszenie sił obrońcy zawsze sprzyjało planom najeźdźcy ponieważ mógł niszczyć obrońców częściami, wykorzystując do tego mniejsze siły.

W byłej Jugosławii też była liczna i silna Obrona Terytorialna. Josif Broz Tito sądził, że dzięki powszechnej OT, jego państwo będzie nie do zdobycia. Tymczasem to właśnie wojska OT stały się pierwszymi które podjęły walkę z jugosłowiańską armią rządową kiedy tamtejsze "województwa" zaczęły ogłaszać niepodległość. Tito po prostu nie wziął pod uwagę czynnika psychologicznego.

Szeremietiew twierdzi, że rozproszona stacjonarna partyzancka OT na wzór Armii Krajowej, będzie działać odstraszająco na przeciwnika. Jednak logika podpowiada że ta sama liczba oddziałów, ale manewrowych, będzie działać jeszcze bardziej odstraszająco, ponieważ mogą znaleźć się tam, gdzie jest w danym czasie przeciwnik, a nie czekać tam, gdzie będzie dopiero za kilka dni  albo nigdy. Zgrupowane w większe jednostki, z odpowiednim wsparciem, takie manewrowe oddziały OT mogą same wybrać czas i miejsce walki a nie biernie czekać aż przyjdzie do nich przeciwnik i zrobi z nich mielonkę za pomocą swojej artylerii. Niewielkie stacjonarne pododdziały OT są oczywiście potrzebne do ochrony i obrony ważnych obiektów infrastruktury krytycznej o znaczeniu strategicznym, ale jak obliczono już dawno, ich wielkość zamyka się liczbą około 50 tysięcy żołnierzy.

Jednak dziś Rosja nie potrzebuje podbijać Polski ani nie ma do tego wystarczających sił. Ona chce odzyskać Ukrainę i kraje bałtyckie. Co do Polski, wystarczy jej, że ją sparaliżuje wewnętrznie tak, aby nie mogła udzielić pomocy bałtom, i zablokuje tranzyt wojsk NATO przez nasz kraj. To ostatnie zresztą może być na rękę również niektórym na Zachodzie, niechętnym by ich żołnierze umierali za Kłajpedę. Z tego powodu powoływanie się przez Szeremietiewa na opinię prof. Luttwaka (ekonomisty z zawodu), który był przeciwny wejściu Polski do NATO, a dziś twierdzi że niby masowa OT spowoduje że Polska stanie się nie do zdobycia,  jest co najmniej śmieszne. Luttwak po prostu opowiada bzdury, a Szeremietiew je powtarza. Być może obydwaj grają w tej samej drużynie rosyjskiej agentury wpływu biorąc pod uwagę że Szeremietiew jest również przeciwny rozmieszczeniu broni jądrowej w Polsce.

Powtórzmy jeszcze raz: Rosja, aby sparaliżować i wyłączyć z gry terytorium Polski, nie potrzebuje tu wysyłać swoich wojsk okupacyjnych. Może to zrobić poprzez wojnę domową. W tym celu jednak, potrzebuje uzbrojonych, w dużym stopniu niezależnych od MON, grup, na przykład prywatnych armii przedsiębiorców lub samorządowców. Wiele wskazuje na to że taki właśnie wybór został dokonany. Wszyscy znamy poziom korupcji władz na szczeblu powiatów. Ile będzie kosztować przekupienie jakiegoś starosty powiatowego, czy przedsiębiorcy? W Polsce nie ma silnej mniejszości rosyjskiej którą można by wykorzystać tak jak na Ukrainie, dlatego Rosja szuka innych sposobów. W Polsce mogą to być animozje polityczne: tu PO, KOD,Zlew, Korwin i Niezależna, tam PiS, Kukiz, narodowcy, jeśli się odpowiednio podkręci nastroje i uzbroi ludzi, efekt końcowy może być taki sam jak w Donbasie.

 Na poziomie samorządowym Polska nigdy nie będzie jednolita politycznie. Walka polityczna w Polsce jest niesłychanie ostra, mówi się nawet o dwóch plemionach jak Tutsi i Hutu. Niezależnie od tego czy jest kampania wyborcza, czy też nie, walka trwa na śmierć i życie bo po jednej stronie są byli właściciele Polski Ludowej - esbecy i ich agenci oraz potomkowie stalinistów a po drugiej ich odwieczni wrogowie - odradzające się elity narodowe, zwane przez tamtych "faszystami".

Fot. Facebook, Rosyjska V kolumna w Polsce.

PO już dziś oskarża PiS że upolitycznia Siły Zbrojne. A co będzie jak powstaną finansowane z MON grupy o określonym profilu religijnym lub ideologicznym? Właściwie już takie grupy istnieją i występują w przetargach na usługi szkoleniowe dla MON. Jeden powiat będzie "dobry" bo będzie miał OT związaną personalnie z byłym funkcjonariuszem PO i postkomunistami, a drugi będzie zły bo będzie powiązany z PiS i katolikami. Lub odwrotnie. Do czego nas to prowadzi? Dziś politycy lokalni wspierani przez przedsiębiorców walczą na ulotki i filmiki na YouTube, a kiedy dostaną kompanie uzbrojone w kałachy i ergiepepance? Czy tego najbardziej potrzebujemy - zbliżenia się do bliskowschodnich standardów walki politycznej?

Politycy prorosyjskiej Partii Zmiana brali udział w legitymizowaniu rosyjskiej aneksji Krymu. Fot. Facebook, Rosyjska V kolumna w Polsce.

Jak zbudować dobre i skuteczne ugrupowanie obronne na wypadek inwazji rosyjskiej, wg współczesnych poglądów powinno być jasne i nie powinno nastręczać aż tylu problemów. Metodyka postępowania jest stała i niezmienna od lat. Po dokonaniu oceny potencjalnego przeciwnika należy wypracować Plan Obrony i wyliczyć bardzo szczegółowo liczbę i rodzaj potrzebnych jednostek, określić ich zadania i ich uzbrojenie, koniec. A właściwie pozostaje jeszcze jedno: uzupełniać systematycznie potrzebne uzbrojenie wg wcześniej wypracowanego planu, organizować i szkolić jednostki na potrzeby tegoż planu. Dlaczego tak się nie dzieje? Czyżby w demokracji było to zbyt trudne? Czy jest to normalne że plan zbrojeń przebiega w sobie tylko znanym kierunku wyznaczanym przez wypadkową wpływów firm zbrojeniowych i działań służb zagranicznych a liczba żołnierzy na wypadek „W” jest tajna bo mogłaby wywołać nerwicę w społeczeństwie? Żołnierzy OT powinniśmy posiadać tylu, na ile pozwala potencjał demograficzny 38-milionowego narodu. Wojsk operacyjnych możemy mieć tyle, ile posiadamy sprzętu bojowego typu czołg, bwp, transporter bojowy, haubica i na ile pozwala potencjał ekonomiczny. Jednak wszyscy żołnierze muszą podlegać jednemu dowództwu, być przez niego dobierani i formowani według tych samych zasad.

Tworzenie oddzielnych armii przedsiębiorców i samorządowców jest wstępem do wojny domowej i rozpadu kraju. Naszym wrogom wystarczy, że na terenie Polski będzie permanentna wojna domowa, jak w Syrii, Libanie, Libii, Iraku. Nie zawsze trzeba zniszczyć przeciwnika. Czasami wystarczy że powodujemy u niego zakłócenia które wyłączą go z gry. W taktyce to się nazywa porażenie. W razie wojny z krajami bałtyckimi, Rosji wystarczy czasowe porażenie Polski.

Próby upolitycznienia polskich organizacji paramilitarnych i wprzęgnięcia ich w politykę rosyjską, mają już swoją historię. Fot. Facebook, Rosyjska V kolumna w Polsce.

Rosja nawet nie musi użyć odpowiedniej liczby sił do podboju Polski. Przykłady z Libii, Ukrainy i Syrii wskazują, że czasami agresorowi wystarczy że dany kraj pogrąża się w otchłani wojny wewnętrznej. Dopiero po jakimś czasie agresor i faktyczny inicjator wojny domowej wchodzi pod flagą wojsk pokojowych. W takim wypadku użyte wojska mogą być mniejsze, bo nie jest potrzebne osiągnięcie wymaganej przewagi do zaprowadzenia pełnego panowania nad zaatakowanym terytorium.
Ochotnicza OT może być na rękę Rosji ponieważ tworzy duże grupy uzbrojonych osobników luźno związanych z dowództwem centralnym, a często mocno upolitycznione.

Pod koniec II Wojny Światowej i kilka lat po niej, NKWD tworzyło tzw."pozorowane grupy partyzanckie", w celu rozpracowania i sparaliżowania obrony przeciwnika. Udawały one partyzantów, ale kradły, mordowały, paliły wsie, inwigilowały prawdziwą partyzantkę. Dziś może być podobnie. Tworzy się za nasze pieniądze grupy niezależne od MON, które mogą stać się czynnikiem rozsadzającym kraj. Nie trzeba okupacji.  Dopiero po osłabieniu w ten sposób Polski, Rosja (ewentualnie też Niemcy), może wprowadzić małą liczbę wojsk i zapanuje pokój na jej warunkach. Przecież właśnie taką strategię stosuje na Ukrainie! Ale nasi medialni specjaliści od OT udają że tego nie rozumieją.

Główną przyczyną całej histerii związanej z OT jest utajnienie przewidywanej liczebności armii (w tym OT) na czas wojny, spowodowane chęcią wyprzedaży zapasów mobilizacyjnych MON (słynne "kręcenie lodów" na majątku państwowym). Ludziom wydaje się że Polska będzie miała tylko 100, czy 120 tysięcy żołnierzy. Jest to oczywiście za mało, ale to tylko stan na czas pokoju. W czasie wojny dzięki systemowi mobilizacyjnemu liczba ta powiększyć się ma prawdopodobnie około dwukrotnie. Tymczasem, żeby podkręcić nastroje, porównuje się naszą armię czasu pokoju, z armiami innych krajów rozwiniętymi do stanów wojennych. 250 tysięcy żołnierzy to też za mało, ale na dłuższą metę nie będzie więcej jeżeli nie przywrócimy jakiejś krótkoterminowej formy powszechnej służby wojskowej. Polsce potrzebna jest armia złożona z zawodowych wojsk operacyjnych i wspierającej je armii terytorialnej opartej na powszechnym obowiązku służby wojskowej a nie emerytach myśliwych i dzieciach z klas mundurowych. Inaczej za kilka lat rzeczywiście będziemy mieć do dyspozycji tylko emerytów bo rezerwy mobilizacyjne z czasów obowiązywania poboru wyczerpią się.

Strategia agentów wpływu Rosji jest prosta i znana od lat. Jest to zasada Sun-Tzu:
- Kiedy Rosja jest słaba - krzyczą że jest silna i robią wszystko żeby przyjąć błędną strategii obrony.
- Kiedy jest silna - krzyczą że jest słaba i też dążą by przyjąć błędną strategię wobec niej.

Nie jest prawdą, jak twierdzi Szeremietiew, że Rosja to superpotęga, a Polska nie ma szans się przed nią obronić za pomocą wojsk operacyjnych i musimy od razu tworzyć masową partyzantkę. To próba podsycania histerii i odwracania uwagi. W latach 1980 Układ Warszawski miał nad NATO przewagę około 1,8 do 1 w podstawowych kategoriach uzbrojenia. To wystarczyło NATO, żeby powstrzymać Rosję sowiecką od zamiaru inwazji. Dziś mamy osłonę powietrzną i jądrową USA. Wojska Lądowe Rosji (bo one nas głównie interesują - z Flotą Pacyfiku nie będziemy walczyć) liczą tylko około 300 tysięcy żołnierzy. Nie jest to liczba która może przerazić Polskę. Przez większą część PRL, nasza armia liczyła ponad 400 tys. żołnierzy. Nawet przyjmując że Rosjanie rzucą całe swoje WL, to nam wystarczy armia lądowa licząca 166 tysięcy żołnierzy (współczynnik 1,8 do 1). Wykorzystanie nowoczesnej broni precyzyjnej (głównie samonaprowadzającej się amunicji artyleryjskiej i lotniczej) pozwoliłoby zatrzymać kolumny przeciwnika jeszcze na podejściach do naszych granic, tak jak planowała to NATO w konfrontacji z UW w latach 1980.

Wykorzystanie amunicji precyzyjnej pozwala zatrzymać przeciwnika zanim jeszcze jego siły dojdą do linii styczności wojsk. Taki model obrony przyjęło NATO w latach 1980.


Ciekawe tylko że od 25 lat nie możemy się w taką broń wyposażyć chociaż wojsko się jej domaga od dawna. Widać liczba kretów FSB w MON przekracza nawet najśmielsze oceny. Oczywiście, pewna liczba ukrytych w terenie grup specjalnych na wzór organizacji Gladio, może być przydatna i zapewne taka siatka już istnieje choć nie koniecznie wie o tym rząd PiS. Ale tworzenie "powszechnej OT opartej na myśliwych, harcerzach, strażakach i uczniach klas mundurowych" to zupełnie nie ta jakość i zabieranie pieniędzy na rzeczy potrzebne.

16 lut 2016

Co się dzieje z GPS na wschodzie Polski?

Ciekawe i niepokojące zarazem: GPS na wschodzie Polski wariuje... 

W komentarzach ktoś doprecyzował że na wschód od Lublina GPS zaczyna wariować, od Puław jest OK.Gdyby chodziło o utrudnienie nawigacji migrantom przez wprowadzenie celowych błędów w sygnale jednego lub kilku satelitów, to dlaczego błędy obejmują obszar na wschód od granicy Egiptu i Libii a nie obejmują Libii?*
W zeszłym roku pojawiły się zdjęcia systemu  dowodzenia BSL stojącego po stronie białoruskiej na wzniesieniu, na wysokości mniej więcej Białegostoku, zrobione ze strony polskiej a więc bardzo blisko naszego terytorium. Takie rozmieszczenie sugeruje że chcieli operować nad Polską. Może więc chodzi także o utrudnienie życia (nie)przyjaciołom ze wschodu?

*) Edycja: Libię też mogą obejmować, jako że pole pokrycia emisją o określonej wartości na pow. Ziemi ma kształt kołowy lub eliptyczny. 

4 lut 2016

Kraje bałtyckie padną trzeciego dnia wojny

Gdyby wojska rosyjskie dokonały inwazji na kraje bałtyckie jutro, opór wojsk NATO w tych krajach zostanie pokonany maksymalnie 3 dnia. Do takiego wniosku doszli analitycy z RAND Corporation którzy z udziałem amerykańskich specjalistów wojskowych i urzędników prowadzili symulacje konfliktu w 2014 i 2015 roku. Wniosek był jednoznaczny: NATO nie mogło skutecznie obronić najsłabszych państw członkowskich sojuszu dysponując tak ograniczonymi siłami jakie tam posiadało.

W serii gier wojennych która odbyła się latem 2014 roku i wiosną 2015 roku, RAND Corp. modelowała formę oraz prawdopodobny rezultat wtargnięcia wojsk rosyjskich do państw bałtyckich w bliskiej perspektywie.

W kilku grach z udziałem szerokiego kręgu ekspertów stwierdzono że dotarcie do przedmieść stolicy Estonii lub Łotwy, wojskom rosyjskim zajmie maksymalnie 60 godzin.

Eksperci szacowali że Rosja może zebrać 22 bataliony z Zachodniego Okręgu Wojskowego który graniczy z krajami bałtyckimi. Siły te są bardziej niż wystarczające, żeby pokonać każdą obronę armii państw bałtyckich. Taka szybka porażka pozostawi NATO z ograniczoną liczbą wariantów odpowiedzi i wszystkie one będą złe: krwawa kontrofensywa tająca w sobie ryzyko eskalacji ze strony Rosji; wywierać presję poprzez groźbę użycia broni jądrowej żeby zapobiec porażce, jak miało to miejsce podczas zimnej wojny; lub uznać, przynajmniej tymczasowo, klęskę, z nieokreślonymi ale przewidywalnymi katastrofalnymi skutkami tak dla sojuszu jak i dla mieszkańców krajów bałtyckich.

Aby zapobiec porażce, NATO musiałoby posiadać w tym rejonie co najmniej 7 brygad, w tym 3 pancerne, odpowiednio wspieranych przez lotnictwo i artylerię.
Tymczasem siły NATO w krajach bałtyckich to 12 batalionów (= 4 brygady), jednak 7 z nich jest wyjątkowo lekko uzbrojonych, brak im taktycznej mobilności, i są słabo wyposażone do walki z opancerzonym przeciwnikiem. Ponadto sojusz nie posiadał w regionie ami jednego czołgu. Utrzymanie dodatkowych sił kosztowałoby ok. 2,7 mld dolarów rocznie.

Tymczasem wszystkie jednostki rosyjskie mają pododdziały zmotoryzowane, zmechanizowane lub pancerne. Nawet ich osiem batalionów desantowych jest wyposażonych w lekkie pojazdy opancerzone w przeciwieństwie do amerykańskich odpowiedników. Po drugie, Rosja posiada przewagę w taktycznym i operacyjnym wsparciu ogniowym. W rosyjskim ugrupowaniu bojowym znajduje się 10 dywizjonów ciężkiej artylerii (3 wyposażone w artylerię lufową i 7 w kilka wyrzutni rakiet).

Obecnie ta sytuacja zaczyna się poprawiać, Litwa kupiła pewną liczbę transporterów opancerzonych i dział w Niemczech, USA rozmieszczają swoje ciężkie wyposażenie dla 3 batalionów, włącznie z czołgami. Litwa podjęła też decyzję o sformowaniu w najbliższych latach nowej brygady, jednak te działania wydają się żenująco nieproporcjonalne do potrzeb.

Analiza ta, w szczególności ukazując ile naprawdę warte są siły lekkie, jest pouczająca dla naszych nieszczęsnych polityków w rodzaju Romualda Szeremietiewa, który robiąc w mediach za dyżurnego specjalistę od wojska, próbuje promować model armii partyzanckiej, lekko wyposażonej, mającej rzekomo odstraszyć przeciwnika samym swoim istnieniem. W rzeczywistości działania pana Szeremietiewa idą po myśli rosyjskiej strategii rozkładu przeciwnika (czytaj Polski) od wewnątrz, gdyż tego rodzaju ochotnicze grupy bardzo łatwo stałyby się niesterowalne dla MON i mogłyby stać się zbrojnym ramieniem ugrupowań separatystycznych lub narzędziem  wojny domowej.