28 cze 2016

Rosja przygotowuje się do dużej wojny?

Kanadyjska służba wywiadowcza Canadian Security Intelligence Service opublikowała raport mówiący że Rosja przygotowuje się do wojny na dużą skalę. Modernizacja skupia się głównie na zdolnościach potrzebnych do działań konwencjonalnych a nie do wojny hybrydowej. Nota bene jak się to ma do działań naszego MON który właśnie odwrotnie, obudził się po 2 latach od aneksji Krymu i skupia się na zdolnościach do wojny hybrydowej, nawet ćwiczył je podczas Anakondy-16, a także uzasadnia tym rozbudowę OT? Polskie kierownictwo wciąż tylko reaguje na wydarzenia i to z kilkuletnim opóźnieniem. Tymczasem właściwa strategia wymaga przewidywania wydarzeń, a nawet ich dyskretnego kreowania, często rękoma innych. Tak właśnie postępuje Rosja i wiodące państwa Zachodu.

Rzeczywiście rosyjska seria wielkich ćwiczeń ma pewna logikę. Pierwsze zakładały postawienie w stan gotowości i błyskawiczne przegrupowania na wielkie odległości liczone w tysiącach kilometrów, najbardziej rozwiniętych jednostek wschodniego i centralnego okręgów wojskowych. Potem były ćwiczenia wojsk Zachodniego i Południowego OW.  Ostatnie, przeprowadzone kilka dni temu, obejmowały postawienie w stan gotowości baz sprzętu i amunicyjnych w całym państwie!

Można powiedzieć że był to ostatni element jaki trzeba przećwiczyć przed dużą wojną i mobilizacją. Przy okazji tych ostatnich ćwiczeń, okazało się że czas mobilizacji baz sprzętu i uzbrojenia (ros: bazy chranienija i riemonta wojennoj tiechniki) i przekształcenia ich w regularne brygady zmechanizowane, pancerne czy artylerii, to zaledwie kilka dni. Tymczasem w Polsce procedury są tak rozciągnięte w czasie, że nawet mniej rozwinięte brygady potrzebują miesięcy żeby osiągnąć pełną gotowość, nie mówiąc już o jednostkach nowoformowanych.

Jak mówi kanadyjski raport, również gospodarka Rosji kształtowana jest w taki sposób, aby zapewnić maksymalną niezależność, nawet kosztem dynamiki wzrostu, co może być przygotowaniem do jeszcze większych sankcji i konieczności długotrwałego pozostawania gospodarki w izolacji w razie wybuchu wojny.

 Minister Waszczykowski powiedział w ubiegłym tygodniu, że chodzą słuchy, iż Rosja planuje jakąś operację wojskową po szczycie NATO, być może w czasie sierpniowej olimpiady w Brazylii, kiedy politycy zachodu udadzą się na wakacje. Wiadomo że wakacje lub święta na Zachodzie, zawsze były ulubionym czasem na przeprowadzanie grubych akcji przez Moskwę. Tak było podczas inwazji Czechosłowacji, Afganistanu i w czasie inwazji na Gruzję. Oficjalna decyzja NATO o rozmieszczeniu wojsk w krajach bałtyckich, mogłaby być dla Rosji wygodnym pretekstem do inwazji. Wiadomo że od samej decyzji, do jej realizacji minie co najmniej kilka miesięcy. W to okienko czasowe może próbować wstrzelić się Moskwa.

Wiadomo też że Kreml planuje i ćwiczy wojny od kilku lat na bieżąco. Jak podawały rosyjskie media kilka lat temu, Putin co najmniej raz w tygodniu odwiedza centrum dowodzenia Ministerstwa Obrony, gdzie planuje się i ćwiczy operacje wojskowe. Z drugiej strony,  nowe rosyjskie dywizje nie będą jeszcze w pełni rozwinięte przed końcem roku. Jeżeli więc dojdzie tego lata do wojny, to raczej nie będzie to wojna z NATO. Być może będzie to kolejny etap wojny w Donbasie, Może aneksja Białorusi (chociaż tu należałoby oczekiwać najpierw przewrotu wewnętrznego bo Łukaszenka ostatnio nie pała miłością do armii rosyjskiej). Logicznie biorąc, zajęcie i pełne podporządkowanie Białorusi wydaje się kolejnym koniecznym krokiem w procesie przywracania imperium.

Rosja wciąż jest za słaba żeby stawić czoła NATO w konwencjonalnej wojnie. Chociaż generał Hodges po raz kolejny ostrzegał ostatnio, że Rosjanie mają przewagę w mobilności i są w stanie zająć kraje bałtyckie szybciej, niż NATO zdoła zebrać siły. Jeśliby więc miało dojść do uderzenia na kraje bałtyckie, Rosja musiałaby przeprowadzić błyskawiczną operację wtargnięcia, a następnie chwycić się szantażu jądrowego z demonstracyjnym uderzeniem na jakiś drugorzędny cel w drugorzędnym kraju NATO, na przykład bazę lotniczą w Łasku w celu "deeskalacji" konfliktu.

Bardziej prawdopodobne niż inwazja na całą "pribałtykę", jest jednak zajęcie niewielkiej części terytorium Estonii, tej zamieszkiwanej przez największe grupy ludności rosyjskojęzycznej. Jest to część położona przy granicy rosyjskiej, w pobliżu Petersburga. Rosja miałaby dodatkowy pretekst - "likwidacja zagrożenia dla Petersburga przez odsunięcie wojsk NATO bardziej na zachód".

Zobaczymy jak się potoczą wydarzenia. Na razie widać że kierownicze koła Zachodu robią wszystko żeby sprowokować Rosjan spóźnionymi i możliwie najsłabszymi, wręcz symbolicznymi reakcjami. W rzeczywistości Moskwie prawdopodobnie bardziej zależy na zgodzie Zachodu na nowy podział Europy na strefy wpływów niż na zbrojnym zajmowaniu terytoriów, na które nie ma wystarczających sił. Jednak aby to osiągnąć, jest gotowa wywierać presję militarną, prowokować incydenty zbrojne a nawet małe wojny. Przygotowania do dużej wojny są na razie raczej rodzajem polisy ubezpieczeniowej.

18 cze 2016

Rosja przesuwa brygady na zachód


 Przed spotkaniem ministrów obrony państw NATO w Brukseli, Putin próbował straszyć. Nagłośnił przesunięcie 2 brygad z głębi Rosji nad granicę z Białorusią i Ukrainą a następnie, przed samym spotkaniem NATO,  po raz kolejny postawił siły zbrojne w stanie gotowości zarządzając niezapowiedziane manewry w całym kraju. Pod koniec maja ogłoszono że "w związku z rosnącą aktywnością NATO" następuje przesunięcie 2 brygad z Centralnego Okręgu Wojskowego, w pobliże zachodniej granicy państwa. W rzeczywistości prace nad przesunięciem brygad prowadzono już w styczniu. Będą one prawdopodobnie stanowić zalążki nowych dywizji. Działania te wywołały niepokój na Ukrainie i na Białorusi. 28 Brygada Zmechanizowana z Jekaterynburga pod Uralem, zmieniła garnizon na Klince - 5 km od granicy z Białorusią. Rosyjska granica wbija się tu klinem pomiędzy Białoruś i Ukrainę ciążąc od północy nad Kijowem. Znajduje się tam również linia kolejowa i droga biegnąca wzdłuż południowej granicy Białorusi do Polski, umożliwiająca szybkie odcięcie Białorusi od Ukrainy i będąca najkrótszą drogą do Brześcia nad Bugiem i dalej do Warszawy. Z kolei 23 brygada z Samary, która już wcześniej działała w Donbasie, znalazła się w miejscowości Wałujki, 15 km od granicy z Ukrainą. Obie brygady weszły w skład 20 Armii Ogólnowojskowej Zachodniego Dowództwa Strategicznego.


 To i inne działania Rosji wywołały popłoch w Kijowie, gdzie prezydent Poroszenko w Sztabie Generalnym SZ Ukrainy zaczął mówić o groźbie inwazji na wielką skalę i o konieczności przygotowania planu powszechnej mobilizacji oraz utworzenia siatki partyzanckiej na wypadek okupacji Ukrainy. Również Białorusini zaczęli stawiać pytania o cel takiej koncentracji wojsk rosyjskich przy swojej granicy. Trzeba bowiem dodać że pojawiła się nie tylko nowa brygada w Klincach, ale też jest formowana nowa dywizja w okolicach Smoleńska. Ambasador Rosji na Białorusi A. Surikow, zapytany o przerzut wojsk nad granicę, odpowiedział sowieckim szablonem z czasów inwazji na Czechosłowację w 1968 roku, że... są to działania prewencyjne. Na granicy białoruskiej mają formować się "nowe siły skrajnie prawicowe", podobnie radykalne nastroje umacniają się na Ukrainie. "Tam za linią Prawego Sektora formują się nowe siły skrajnie prawicowe, bardziej radykalne", łgał jak z nut ambasador.

Jednocześnie daje się zauważyć zmiana taktyki Rosji. Po podjęciu przez ministrów obrony państw NATO w Brukseli uzgodnień w sprawie wysłania 4 batalionowych grup bojowych do krajów bałtyckich i Polski, serii dużych ćwiczeń a także zdecydowanych wypowiedzi ministra A. Macierewicza, rosyjska retoryka uległa złagodzeniu. W Petersburgu Putin przyznał to czego tak nie chciał i z czym tak walczył w ciągu niemal całej swojej dotychczasowej kariery - że Ameryka jest jedynym supermocarstwem i że Rosja zgadza się na to. W poprzednich latach mówił o "końcu świata jednobiegunowego", ale sankcje i zdecydowane działania NATO sprowadziły go na ziemię. Tak więc w najbliższym czasie będziemy mieć prawdopodobnie do czynienia z mieszanką rosyjskich gróźb wobec mniejszych krajów, zwłaszcza tych z "bliskiej zagranicy" i łaszenia się Moskwy do nóg USA. 

17 cze 2016

Ukraina: projekt dowództwa wojsk specjalnych

W Radzie Najwyższej Ukrainy został złożony projekt ustawy o utworzeniu dowództwa wojsk specjalnych. Dotychczas na Ukrainie istniały jednostki specjalne ale były one podporządkowane różnym dowództwom, formacjom i ministerstwom. Projekt przewiduje integrację jednostek tego typu pod jednym dowództwem.

Najważniejszym zadaniem formacji ma być prowadzenie operacji specjalnych za granicą: ochrona ambasad, ewakuacja ich personelu i innych obywateli Ukrainy. Poza tym wymienia się organizację ruchu oporu (partyzantki), walkę z piractwem i ratowanie zakładników na morzu, walkę z przemytem narkotyków i broni masowego rażenia a także prowadzenie operacji informacyjno-psychologicznych. Wojska mają zawierać w sobie składniki siłowe, analityczne i informacyjne.

Dokładna liczebność, budżet i uzbrojenie nowej formacji ma być tajemnicą. Szczegółowe przepisy ma wydać prezydent państwa w formie tajnego dekretu. Rekrutacja ma przebiegać na podstawie kontraktu jak i poboru. Finansowanie z budżetu Ministerstwa Obrony. Ukraińcy podkreślają że formacja ma działać głównie za granicą, i że dzięki niej Ukraina przekształci się z przedmiotu geopolityki, w jej podmiot.

Główny trzon będą najprawdopodobniej stanowić obecne siły specjalne. Są one obecnie podzielone pomiędzy SBU (oddział Alfa), wojska MSW, wywiad wojskowy, wojska specjalne podległe odpowiedniemu zarządowi sztabu generalnego, oraz straż graniczną. Zarządowi Operacji Specjalnych Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Ukrainy podlegają 2 pułki wojsk specjalnych (3 i 8) liczące po około 1200 żołnierzy, 73 Morskie Centrum Specjalnych Operacji i 140 Centrum Szkolenia. Głównemu Zarządowi Wywiadowczemu podlega zaś elitarny 10 Oddział Specjalnego Przeznaczenia. Obecnie jednostka ta, jako jedyna może prowadzić bez ograniczeń ustawowych operacje specjalne poza granicami Ukrainy. Zamierzano powiększyć pułki do rozmiaru brygad. Oprócz Ministerstwa Obrony, swoje liczne i różnorodne jednostki specjalne posiadały wojska podległe MSW (m.in. oddziały Jaguar i Omega) i policja. Była wśród nich również jednostka wyspecjalizowana w ochronie obiektów jądrowych.

Szef Służby Wywiadu Zagranicznego Ukrainy, Mykoła Małomuż zauważył, że wojsko wnioskowało o wdrożenie tego typu ustawy jeszcze za rządu Turczynowa. Jak mówi, siły specjalne były potrzebne podczas aneksji Krymu i w Słowiańsku, gdy wkroczył do niego Igor Girkin. Niemniej, są potrzebne również teraz, "gdy dojdzie do zakrojonych na szeroką skalę działań wojskowych, to właśnie oni uderzą w sztaby przeciwnika”. Jego zdaniem w skład sił specjalnych powinni wejść wyłącznie żołnierze służący wcześniej w Afganistanie, Donbasie i na misjach pokojowych. Formacja powinna liczyć 12-15 tysięcy "siłowików" i 1,5-2 tysiące "informacyjnych". Przyspieszenie prac nad utworzeniem jednolitej formacji sił specjalnych może wiązać się z przedwczorajszym oświadczeniem prezydenta Poroszenki o groźbie inwazji na wielką skalę – na konferencji w Sztabie Generalnym Poroszenko wezwał do przygotowania planu powszechnej mobilizacji, a także utworzenia siatki partyzanckiej: zgodnie z projektem ustawy, jej koordynatorami będą członkowie sił specjalnych.

„Idąc za przykładem działań w Doniecku i Ługańsku, leży to w gestii wywiadu wojskowego i jego agentury: powinni oni prowadzić pracę operacyjną, a nie zajmować się przez lata łamaniem szyfrów. Siły specjalne mają ważniejsze zadnia do wykonania” – powiedział Małomuż. Zbliżonymi zdaniami jest informacja i propaganda. „Zapukanie do wojskowych wroga, demoralizacja, zakwestionowanie ideałów, osłabienie ducha walki. W tym celu użyjemy „technologii podwójnego zastosowania” – powiedział jeden z autorów projektu ustawy. Wojska mają wykorzystywać środki masowej informacji i internet.

Projekt ustawy przewiduje że siły specjalne będą miały prawo użycia broni i sprzętu wojskowego również w czasie pokoju a także będą zajmować się wywiadem specjalnym, będą więc mogły werbować obywateli do tajnej współpracy. Wywołuje to pewne kontrowersje wśród polityków. Oczekuje się że ustawa zostanie przyjęta do letniej przerwy wakacyjnej.

Źródło.

3 cze 2016

Macierewicz zapowiada: zwiększenie armii do 150 tysięcy. Czy na pewno?

Minister Macierewicz podczas przysięgi elewów służby przygotowawczej w Braniewie zapowiedział, że liczebność polskiej armii zostanie zwiększona do 150 tysięcy żołnierzy.
- Podjęliśmy decyzję o zwiększeniu liczebności polskiej armii. Liczymy, że w przyszłym roku osiągnie ona około 150 tysięcy żołnierzy. Oczywiście istotnym elementem będzie obrona terytorialna jako integralna część polskiej armii, piąty rodzaj sił zbrojnych - powiedział Macierewicz.

Jest to bardzo dobra wiadomość, jednak nasuwają się pewne wątpliwości. W tym samym niemal czasie, bo dzień wcześniej, dr. Kwaśniak z MON zapowiadał że w przyszłym roku rozpocznie się formowanie następnych 3 brygady OT. Z tymi powołanymi w bieżącym roku, będzie ich więc razem sześć. Licząc optymistycznie po 2,5 tys. "otekowców" na brygadę, daje to około 15 tys. ludzi. Policzmy: 150 tys. - 15 tys. OT = 135 tysięcy żołnierzy. Tymczasem armia czynna liczy dziś około 105 tys. żołnierzy wliczając służbę kandydacką. Gdzie pozostałe 30 tysięcy? Wygląda na to, że rachunek jest efektem wirtualnej księgowości. Po prostu pan Macierewicz dodał do niego jeszcze 15 tysięcy żołnierzy NSR a w planie jest powołanie do służby zawodowej dodatkowych 15 tysięcy żołnierzy, co razem daje 150 tysięcy. Tylko że taka "wirtualna księgowość" szybko (bo już za półtora roku) obróci się przeciwko panu Macierewiczowi bo opozycja szybko to wyłapie. Nie można zaliczać NSR do armii stałej, bo NSR to tylko rezerwiści. Co prawda rezerwiści-ochotnicy, ale jednak rezerwiści. Równie dobrze można powiedzieć że armię już teraz mamy 250 tysięczną, bo są w Polsce rezerwiści z kartami mobilizacyjnymi oprócz tych z NSR! Zresztą z tego samego powodu nie ma sensu wliczać "otekowców", bo to też będą w większości (oprócz dowódców powyżej plutonu) tylko żołnierze rezerwy.

Jeśli więc odliczymy "otekowców" i NSR, to okaże się że w przyszłym roku armia czynna wzrośnie może do 120 tysięcy. I to jest realne, zresztą już Siemoniak planował zwiększenie bodajże do 110 czy 115 tysięcy (choć w ciągu 7 lat). Smutne tylko że pan minister Macierewicz traktuje publiczność jak idiotów, którym można wmówić wszystko, wystarczy prawdziwe dane schować pod zasłoną tajemnicy wojskowej.

Gdyby w 2018 rok Polska wkroczyła ze 150 tysiącami żołnierzy zawodowych, należałoby pana Macierewicza ozłocić bo to by znaczyło że planuje wypełnić lukę w dyslokacji wojsk na wschodzie nie tylko wojskami OT, ale i nowymi związkami taktycznymi wojsk operacyjnych. Jest jeszcze inna możliwość: pan Macierewicz wliczył do tych 150 tysięcy w 2017 roku, 15 tysięcy żołnierzy OT i 135 tysięcy żołnierzy wojsk operacyjnych a nie wliczył NSR. To by znaczyło, że do końca 2017 roku wojska operacyjne zwiększą się o ok. 30 tys. żołnierzy, a do końca bieżącej kadencji sejmowej w 2019 roku, armia może wzrosnąć nawet do 170 tysięcy (bo do tego czasu ma zostać ukończona budowa OT i ma ona liczyć 35 tysięcy ludzi). W tym wariancie również jest miejsce dla 2 nowych dywizji na wschodzie. Bardziej jednak prawdopodobne że pan Macierewicz wliczył awansem 35 tys. żołnierzy OT już w 2017 roku, choć w tym roku ich nie będzie, bo nie będzie jeszcze wszystkich przewidzianych dla nich brygad.