11 gru 2014

Idiotyczny blef MON


 Dziś przedstawiciele MON podpisali na lotnisku w Krzesinach umowę o kupnie pocisków JASSM i pakietu modernizacyjnego dla polskich samolotów F-16 za 250 mln dol. Ma być kupione 40 pocisków AGM-158 i pakiet modernizacji, obejmujący uaktualnienie oprogramowania do wersji M6.5 (obecnie mają wersję M4.3) co umożliwi przenoszenie "najnowszych rodzajów uzbrojenia" jak podaje MON. Pierwsze pociski trafią do Polski za 2 lata. Zmodernizowana ma być też część urządzeń pokładowych samolotów, w tym systemy walki elektronicznej, IFF i symulacji bojowej. Pierwsze samoloty powinny być unowocześnione w 2 połowie 2016 roku.

Osiągnięcie wstępnej gotowości operacyjnej przewiduje się w marcu 2017 roku. Jest to ważne bo pomimo tak odległego terminu, MON uruchomił festiwal propagandowej tromtadracji. Przedstawiciel firmy Lockheed Martin podpisał dokument już wcześniej, nie ruszając się z USA. Ze strony polskiej papier podpisał szef Inspektoratu uzbrojenia gen. bryg. S. Szczepaniak w obecności ministra Siemoniaka, ambasadora Mulla, Inspektora Generalnego RSZ i Szefa SGWP. Tylko po to, żeby oficjele mogli sfotografować się na tle wojska, do hangaru, spędzono 12 pilotów samolotów F-16. Mieli oni miny skazańców z filmu "Parszywa dwunastka" i nie należy im się dziwić. Jak zwykle zasady bezpieczeństwa żołnierzy MON ma głęboko poniżej pleców. W Izraelu twarze pilotów samolotów uderzeniowych czy żołnierzy sił specjalnych są chronione, u nas robią za tło dla występów polityków. Ale same twarze pilotów panu Siemoniakowi nie wystarczyły, w hangarze ustawiono też makietę pocisku z wielkim napisem "JASSM-ER". Wydaje się że MON chce stworzyć wrażenie że te pociski już są na wyciągnięcie ręki, tymczasem amerykanie nikomu jeszcze tej wersji nie sprzedali.

Wczoraj prowadzący profil 2 Skrzydła Lotnictwa Taktycznego na Facebooku, podając informację o planowanej na dziś uroczystości, napisał że
"W ramach kontraktu Polska nabędzie 40 pocisków AGM-158B JASSM, dwa bojowe AGM-158A, dwa szkolne pocisk AGM-158A oraz kolejne dwa pociski, które posłużą do przeprowadzenia prób certyfikacyjnych".
 Dopytywany przez jednego z internautów, czy nie zaszła pomyłka, bo Polska miała kupić AGM-158A o zasięgu 370 km a o AGM-158B który ma zasięg według Wikipedii 1000 km, dopiero się stara, odpowiedział tajemniczo, że to Wikipedia się myli (rzeczywiście okazało się że tekst był skopiowany z Wikipedii). Zamieszanie stało się tym większe że monowska "Polska Zbrojna" w swym artykule o podpisaniu kontraktu, starannie unikała podawania typu zakupionych pocisków, pisząc tylko ogólnie o "AGM-158 JASSM".

Wygląda to na akcję PR albo jakąś zabawę z Moskwą, biorąc pod uwagę wynurzenia z przed kilku dni szefa SGWP generała Gocuła. Powiedział on w wywiadzie dla Gazety Wyborczej:
- Pocisk JASSM ma zasięg 370 km. Jest właściwie  niewykrywalny, samolot może go odpalić poza zasięgiem współczesnej obrony przeciwlotniczej. A jego znaczenie wyjaśnię na przykładzie. Abstrahuję tu od jakiegokolwiek kraju. Jeśli w Polsce pojawią się "zielone ludziki", to na jednego wystarczy straż graniczna, na kilku - policja, na oddział potrzebne jest wojsko. Jeśli będziemy mieć tego rodzaju pociski, to możemy łatwo przerwać tę zabawę i uderzyć w to miejsce, które decyduje o wysyłaniu "zielonych ludzików". Przeciwnik zdaje sobie sprawę, że trudno mu będzie temu zagrożeniu przeciwdziałać. Dlatego się zastanowi, zanim w ogóle rozpocznie tę grę.  
 Wypowiedź ta jest zdumiewająca. Jeżeli chodzi o pociski o zasięgu 370km, czyli wersję A,  to pogróżka pana Gocuła nie powinna odnosić się do Rosji, chociaż wyraźnie się do niej odnosiła. Moskwa leży bowiem za daleko od granic NATO (ponad 600 km od najbliższej granicy z Łotwą). Oczywiście samoloty F-16 mogą wlecieć w przestrzeń powietrzną Rosji i dopiero wtedy wystrzelić pociski JASSM. Podnosi to jednak znacznie ryzyko takiej operacji bo traci się walor zaskoczenia wynikający z właściwości stealth samego pocisku. Wypowiedź pana Gocuła miałaby jakiś sens gdyby przyjąć że kupujemy AGM-158B który ma zasięg około 1000km. Możliwe byłoby wtedy porażenie celów w Moskwie pociskami wystrzelonymi znad terytorium Polski gdzieś w okolicy Suwałk lub Białegostoku.

 Tylko po co o tym mówić teraz, 2 lata przed faktycznym osiągnięciem zdolności do użycia pocisków? Na to pytanie znają odpowiedź chyba tylko sami politycy i generałowie MON. No, może jeszcze ktoś w Moskwie. Nasi władcy słabo znają się na polityce światowej i obowiązujących w niej regułach. Gdyby uważnie śledzili np. stosunki amerykańsko-rosyjskie, wiedzieliby że mocarstwu jądrowemu nigdy nie grozi się wprost, użyciem siły. Wyjątkiem był prezydent Reagan, który kiedyś powiedział że właśnie wydał rozkaz ataku jądrowego na ZSRS, ale to był tylko żart i Reagan miał realne atuty w ręku. Moskwa wiedziała że atak na USA byłby dla niej samobójstwem.

Trudno tymczasem spodziewać się że Rosja przestraszy się pobrzękiwania szabelką pana Gocuła czy innych oficjeli MON. Zwłaszcza że zamiast szabelki, mają tylko papier. Takie pobrzękiwanie szabelką byłoby natomiast dobrym alibi dla Putina do ataku na Polskę zanim wejdzie ona w posiadanie tych rakiet. Jest jeszcze jeden powód dla którego takie wypowiedzi są Moskwie na rękę. Putin właśnie wprowadza na uzbrojenie zestawy Iskander-K wyposażone w pociski manewrujące o zasięgu prawdopodobnie kilku tysięcy km, które łamią traktat INF. Wypowiedzi naszych władców są dla niego w tej sytuacji jak prezent pod choinkę. Wypowiedzi bez faktycznego posiadania atutu w ręku.

Ostatnia edycja 12 grudnia 2014.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz