29 paź 2015

Koncepcje obrony Polski



Część 2 - Prawo i Sprawiedliwość

W czasie pierwszych swoich rządów, w latach 2005-2007, ekipa PiS ograniczała się do administrowania resortem obrony kontynuując działania podjęte przez poprzednią ekipę.  Partia nie wydawała się widzieć związku pomiędzy suwerenną polityką zagraniczną a wiarygodnym systemem obronnym. To rząd PiS przystał, pod naciskiem USA, na krzywdzący program odebrania Polsce wysoko wzbogaconego uranu, który przez poprzednie lata był jednym z ważniejszych czynników chroniących kraj przed agresywnymi działaniami Rosji. Z kolei rygorystyczne zasady ochrony przed korupcją przyjęte w resorcie obrony sparaliżowały wszelkie kontakty wojska z przemysłem, co utrudniło i tak niemrawe działania zmierzające do modernizacji technicznej Sił Zbrojnych. Na plus można zapisać im płynne finansowanie istniejących wówczas programów modernizacyjnych, w tym programu korwety Gawron (czego nie można powiedzieć o następcach - ekipie PO-PSL). W końcówce pierwszych rządów PiS, istniała koncepcja stopniowego uzawodowienia Sił Zbrojnych, rozłożonego na kilka lat, z docelową liczebnością 120 tysięcy żołnierzy zawodowych i kontraktowych oraz 30 tysięcy ochotniczej rezerwy NSR. 

Dopiero jednak katastrofa w Smoleńsku zmusiła polityków PiS do zwrócenia większej uwagi na problemy obrony. W programie z 2011 roku zapowiadano podniesienie nakładów na obronę do 2% PKB w celu "zapewnienia samodzielności obronnej" z zastrzeżeniem, że w wypadku "zaostrzenia polityczno-wojskowej sytuacji w pobliżu Polski, musimy liczyć się ze znacznym zwiększeniem nakładów na obronność". NATO, UE i strategiczne partnerstwo z USA wymieniano jako 3 główne filary bezpieczeństwa. Program zwracał uwagę że "niebezpieczeństwo konfliktu konwencjonalnego w sąsiedztwie Polski jest całkiem realne" i wymieniał Finlandię jako wzorzec prowadzenia samodzielnej obrony w pierwszej fazie konfliktu. Uznawał 150 tysięczną armię za "wystarczającą w czasie pokoju". Program z 2014, który był w znacznym stopniu powtórzeniem poprzedniego, zauważał że: "w obecnej sytuacji finansowej Siły Zbrojne RP nie są w stanie, w przypadku ewentualnego konfliktu, realizować strategii samodzielnego powstrzymania przeciwnika przed dotarciem do strategicznych obiektów i rejonów naszego kraju w czasie pierwszej fazy konfliktu". Zapowiadał "dołożenie wszelkich starań, aby Siły Zbrojne RP osiągnęły standardy i możliwości techniczne, które pozwolą na obronę integralności terytorialnej w razie ataku potencjalnego agresora". W Programie z 2015 roku mowa jest już o zwiększeniu nakładów na obronę do "co najmniej" 2,3% PKB, często powtarzaną liczbą jest 2,5% PKB. Liczba żołnierzy zawodowych, po osiągnięciu 120 tysięcy, miała się w perspektywie zwiększyć o dalsze kilkadziesiąt tysięcy.


 System dowodzenia

Reforma systemu dowodzenia zapowiadała powrót do 4 dowództw rodzajów sił zbrojnych które miały zajmować się szkoleniem wojsk, likwidację Dowództwa Generalnego i Dowództwa Operacyjnego (które miało być powoływane tylko na czas prowadzenia operacji zagranicznych), oraz utworzenie "dowództw połączonych operacji". Sztab Generalny miał zajmować się wyłącznie planowaniem i doradzaniem cywilnemu ministrowi. Na pierwszy rzut oka może się wydawać że koncepcja ta jest podobna do koncepcji profesora Kozieja wdrożonej przez ministra Siemoniaka, a jedynie w inny sposób psuje to, co zepsuła tamta. Jednak wiele może zależeć od jej wykonania. 

Przede wszystkim wymusza powołanie już w czasie pokoju Naczelnego Dowódcy Sił Zbrojnych, gdyż inaczej, istnienie kilku dowództw połączonych operacji przy braku jednego dowództwa strategicznego, oznaczałoby groźbę chaosu. Z kolei istnienie jednego Dowództwa Wojsk Lądowych, przy geostrategicznym położeniu Polski wydaje się niepotrzebne. Pomysł na takie dowództwo został skopiowany z krajów anglosaskich które są krajami wyspowymi. Tam wojska lądowe nie odgrywają tak ważnej roli jak w Polsce, w związku z tym mogą być mniej liczne. Dlatego jedno ich dowództwo, równorzędne z dowództwami lotnictwa i MW, ma tam sens. 

W Polsce, kraju kontynentalnym, wojska lądowe są podstawą. Muszą one być wielokrotnie liczniejsze niż lotnictwo czy MW, w związku z tym istnieje potrzeba podziału ich na kilka dowództw operacyjnych równorzędnych z dowództwami SP i MW. Taka struktura była w czasach PRL i właśnie jej "pochodzenie z nieprawego łoża", stało się głównym motywem jej likwidacji. Nie miała ona jednak nic wspólnego z ideologią a tylko ze skutecznością i dopasowaniem do środowiska (najlepszy dowód, że w byłym ZSRS istniało Dowództwo Wojsk Lądowych a w Polsce go nie było). 

Powołanie 2 dowództw połączonych operacji, może więc mieć sens, pod warunkiem że zrezygnujemy z ponownego tworzenia DWL. W tym celu jednak, dowództwa te powinny zajmować się w czasie pokoju szkoleniem wojsk lądowych (obok szkolenia samych siebie w prowadzeniu operacji połączonych). Pełniłyby więc rolę okręgów wojskowych przywracając, nieopatrznie zlikwidowany, a konieczny w warunkach Polski, szczebel operacyjny. 

Utworzenie w wojskach lądowych kilku dowództw operacyjnych jest konieczne również z innego powodu. Przy braku szczebla operacyjnego, nowemu-staremu DWL będzie podlegać zbyt duża liczba jednostek (ten problem dotyczy również obecnego Dowództwa Generalnego). Komplikuje to zarządzanie a sprawne dowodzenie może nawet uczynić niemożliwym. Pamiętajmy że struktury nie istnieją dla samych siebie, ale "konkurują" w czasie wojny ze strukturami przeciwnika i muszą być co najmniej równie efektywne. 


Gwardia Narodowa i zmiany dyslokacji

Na konwencji PiS w lipcu 2015 roku, pojawił się pomysł utworzenia ochotniczej Gwardii Narodowej. Jak pisał Przemysław Żurawski vel Grajewski, miałaby być odpowiednikiem brytyjskiej ochotniczej Armii Terytorialnej. Odbudowę rezerw mobilizacyjnych miano oprzeć na wprowadzeniu regulacji prawnej nakładającej na niektórych pracowników obowiązek odbycia przeszkolenia wojskowego. Dotyczyłoby to pracowników ochrony, policji, Straży Granicznej, SOK, Straży Leśnej. Przewidywano też system stypendiów dla studentów w zamian za odbycie przeszkolenia wojskowego. Według koncepcji PiS, przedstawionej przez Ryszarda Czarneckiego, liczbę brygad ogólnowojskowych miano zwiększyć do 36. W Policji i Straży Granicznej miano utworzyć oddziały manewrowe przeznaczone do walki z terroryzmem i dywersją. Posłowie PiS zapowiedzieli również przeprowadzenie zmian w dyslokacji tak, aby zapełnić lukę na wschodzie.

Gwardia Narodowa to znakomity pomysł, pod warunkiem że będą to jednostki mobilne, odporne (opancerzone) i wyposażone we własną artylerię. Powinny to być jednostki o strukturze podobnej lub identycznej do brygad zmechanizowanych lub zmotoryzowanych wojsk operacyjnych. Najlepiej z własnymi czołgami. Problem braku rezerw można łatwo rozwiązać skracając służbę kontraktową do 2-6 lat dla szeregowych i odpowiednio dłużej dla podoficerów i oficerów (obecnie oficerowie też zaczynają służbę po szkole oficerskiej jako kontraktowi - kontrakt może trwać do kilkunastu lat).


Modernizacja techniczna

Poseł Czarnecki zapowiadał też pozyskanie lekkiej broni przeciwpancernej oraz przyspieszenie zakupów niektórych innych systemów broni, jak zestawy przeciwlotnicze i bojowe wozy piechoty. W miejsce Inspektoratu Uzbrojenia miano utworzyć Agencję Uzbrojenia. Pomysł ten wydaje się wątpliwy jako dalsze odsuwanie decyzji o zakupach uzbrojenia od jego użytkownika, czyli żołnierzy. Decyzja wyboru konkretnego typu uzbrojenia powinna należeć do praktyków. Sztab Generalny definiuje potrzeby sprzętowe a w przypadku drobniejszego sprzętu, powinni to robić nawet dowódcy poszczególnych jednostek. Cywilny minister powinien tylko wyznaczać "widełki finansowe" i oczywiście zatwierdzać ostateczną decyzję. 

PiS przywiązuje dużą wagę do produkcji uzbrojenia w kraju. Jest tu pewna pułapka gdyż często uzbrojenie produkcji krajowej jest znacznie droższe od analogicznego uzbrojenia zagranicznego a przy tym znacznie słabsze jakościowo. Za broń gorszej jakości żołnierze płacą własną krwią - na nic tu się zda pseudopatriotyczna narracja o wspieraniu krajowego przemysłu. Produkowanie wszystkiego w kraju miałoby sens gdyby produkcja wojskowa stanowiła jakąś znaczącą część gospodarki lub groziła nam blokada ekonomiczna, ale tak nie jest. Często krajowe biura konstrukcyjne zmusza się do wymyślania koła na nowo tylko po to, żeby ominąć ograniczenia patentowe produktów dawno wymyślonych na świecie. W rezultacie powstaje produkt gorszy i z wieloletnim opóźnieniem. Należałoby wybrać typy sprzętu i uzbrojenia które możemy opracować w krajowych biurach konstrukcyjnych i które mają szanse na konkurowanie z produkcją zagraniczną a pozostałe produkować na licencji lub w kooperacji, dzięki czemu wojsko dysponowałoby uzbrojeniem na poziomie światowym ponosząc mniejsze wydatki.


Problem Romualda Szeremietiewa

Na ostatniej prostej wyścigu wyborczego, do partii Jarosława Gowina, Polska Razem, będącej w koalicji z PiS, dołączył Romuald Szeremietiew. Ten, jak sam się przedstawia,  porucznik rezerwy a obecnie wykładowca AON, ogarnięty jest ideą budowy powszechnej obrony terytorialnej. O ile obrona taka miała sens jeszcze w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia, gdy Rosja miała niemal tyle dywizji co dziś brygad i prawie tyle okręgów wojskowych co dziś armii, o tyle dziś jest nie tylko niepotrzebna, ale szkodliwa. Dziś, po doświadczeniach wojny w Donbasie wiemy, że Rosji nie stać na frontalną inwazję mającą na celu pozbawienie niepodległości kraju takiego jak Polska. Stać ją za to na agentów wpływu i finansowanie napływu imigrantów islamskich mających wywołać chaos w Europie. Stać ją także na ataki terroryzujące przy użyciu lotnictwa, rakiet i sił specjalnych. Zajęcie niewielkiej części terytorium przy wsparciu najemników i lokalnych sprzedawczyków a następnie grożenie bronią jądrową.

Przeciwko tym wszystkim zagrożeniom powszechna OT jest do niczego nieprzydatna. Może za to stać się elementem, który Rosja będzie mogła wykorzystać. Już były przypadki dywersji prorosyjskich fanatyków w mundurach "Strzelca". Pan Szeremietiew planuje powołać w każdym powiecie batalion OT wspierany przez samodzielne pododdziały ochotników sponsorowanych przez prywatnych sponsorów i samorządy. Jest to oczywiste zagrożenia dla spójności terytorialnej naszego kraju. Zwłaszcza w czasach intensywnej kampanii na rzecz regionalizacji w UE i działań autonomistów w sprawie oderwania niektórych regionów. Rosja ma potężny aparat oddziaływania psychologicznego i poprzez agenturę z pewnością jest w stanie wywołać konflikt lokalny na przykład na Śląsku lub w Białostockim. W takiej sytuacji tylko idiota lub zdrajca nawoływałby do tworzenia samorządowych lub prywatnych "armii wojewodów" czy starostów.

Obrona Terytorialna jest potrzebna w czasie wojny, ale jako siły pomocnicze a nie główne siły obronne z własnym dowództwem na prawach oddzielnego rodzaju sił zbrojnych jak chce pan Szeremietiew. W czasie pokoju, OT powinna istnieć głównie jako zalążki organizacyjne jednostek. Co najwyżej można na wschodzie rozwinąć kilka batalionów złożonych z przeszkolonych w w wojsku rezerwistów. Co nie znaczy że społeczeństwo nie powinno wiedzieć gdzie takie jednostki powstaną w czasie zagrożenia lub wojny, bo to właśnie z tej niewiedzy bierze się lęk graniczący z histerią na którym żerują różni organizatorzy prywatnych "armii krajowych", powiatowych i gminnych.

Dziś jest nam potrzebne dosłownie kilka dodatkowych brygad zmechanizowanych do uzupełnienia luki na wschodzie. Obojętne czy nazwiemy je wojskami operacyjnymi czy Gwardią Narodową. Można je wyposażyć na okres przejściowy w sprzęt i uzbrojenie pozostające jeszcze w dyspozycji Inspektoratu Wsparcia po ich wyremontowaniu. Są to czołgi T-72, wozy BWP-1, haubice 2S-1 Goździk. Wszystko to jeszcze istnieje na składach. Niewielkim kosztem możemy uzyskać znacznie efektywniejsze jednostki niż setki lekkich batalionów OT uzbrojonych w broń ręczną które przeciwnik może zdmuchnąć jedną nawałą artyleryjską. Dla Rosji jednak korzystniej będzie, kiedy pieniądze przeznaczone na modernizację techniczną i mobilne, odporne jednostki zmechanizowane, wydamy na utrzymanie kilkuset tysięcy słabo wyszkolonych i rozproszonych równomiernie po kraju niczym cukier puder na torcie, amatorów.

 Szeremietiew jest również przeciwnikiem obecności broni jądrowej na terytorium Polski a głosił niedawno że chce zostać ministrem obrony. Gdyby tak się stało, byłby to sygnał dla USA że rząd RP pragnie utrzymać Polskę ze statusem członka NATO drugiej kategorii. Obecność wojsk USA, zwłaszcza lotnictwa w Łasku, stanęłaby pod znakiem zapytania. Podobno były rozważane kroki, by po wycofaniu samolotów Tornado, które są nosicielami w Luftwaffe broni jądrowej w ramach NATO Nuclear Sharing, ich rolę przejęłyby polskie F-16. Można przypuszczać że Polska nadal o to dyskretnie zabiega a zapowiedź bazy USA w Łasku może być tego potwierdzeniem. Obecność Szeremietiewa w rządzie, nawet na stanowisku wiceministra, mogłaby oznaczać fiasko takich zabiegów. Gdyby nie było Romualda Szeremietiewa, Władimir Putin musiałby go wymyślić.



2 komentarze:

  1. nie rozumiem Twoich zarzutów do RS w swoim wpisie posługujesz się półprawdami i nie sprawdzonymi informacjami o koncepcji OT według RS. Wytłumacz mi jaką zasadniczą zmianę naszej sytuacji wobec ewentualnego konfliktu z FR wprowadzi stworzenie tych 3 brygad wyposażonych w stary sprzęt? Twój pomysł aby OT pełniła funkcje pomocnicze uważam za chybiony bo kto w takim razie będzie nas bronił te 13 brygad które mamy nie rozśmieszaj mnie tj po zmobilizowaniu jakieś 60 tys ludzi na starym sprzęcie z nie przeszkolonymi rezerwistami. Przy dużej wojnie nasze najlepsze brygady 17, 10, 6, itd przestaną istnieć w ciągu kilku dni reszta się będzie mobilizować tygodniami kto w tym czasie ma bronić kraju? wojska OT są wojskiem tanim i w calym budżecie mon nie będą stanowiły na tyle dużej pozycji aby przeszkodzić w wymianie sprzętu dla wojsk operacyjnych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Według planu MON pod kierownictwem A. Macierewicza, 3 brygady mają być utworzone w 2016 roku. Łącznie ma powstać 9 brygad i wiele mniejszych pododdziałów OT w najbliższych latach. Z panem R. Szeremietiewem dyskutowaliśmy wielokrotnie. Co do przewagi brygad nad mniejszymi pododdziałami OT: Brygada to kilka batalionów których siła jest większa niż każdego z nich oddzielnie dzięki efektowi synergii. Można to obrazowo porównać do 3 dużych dębów (brygady zmotoryzowane OT) i 100 krzaków lebiody (stacjonarne kompanie/bataliony OT z koncepcji RS) rosnących w dużym oddaleniu od siebie. Co więcej, dzięki zdolności do wykonywania manewrów, te "dęby" mogą być tam gdzie pojawi się przeciwnik. Krzaki "lebiody" nie mają takiej możliwości, są rozproszone na dużym obszarze, przywiązane do swojego terenu i słabo uzbrojone (brak artylerii). Krzaki lebiody może zdeptać jeden "niedźwiedź" (jedna brygada przeciwnika). 3 dębów (brygad) ten sam "niedźwiedź" nie zniszczy, musi wziąć do pomocy kilku "kolegów". Oczywiście pan Szeremietiew twierdzi że przeciwnik się wystraszy dużej liczby małych pododdziałów OT, które będzie musiał z mozołem pokonywać i zrezygnuje z inwazji. Niestety nie jest to poparte przykładami z historii. Co więcej, przeczą temu doświadczenia licznych wojen. Zarówno silnie ufortyfikowaną linię Maginota jak i rozproszoną OT Talibów w Afganistanie udało się z łatwością obejść lub pokonać. Żeby koncepcja pana RS była skuteczna, w każdym powiecie powinna być co najmniej dywizja piechoty z silną artylerią (przeciętny powiat ma rozciągłość około 30-40 km czyli tyle ile szerokość pasa obrony dywizji). Pomnóż to przez 380 bo tyle jest powiatów w Polsce. Nawet 10% tej liczby przekracza nasze możliwości. Trzeba by było przywrócić pobór żeby zapewnić żołnierzy dla tak licznej formacji. Pan RS wyobraża sobie że wojska OT będą samodzielnym rodzajem sił zbrojnych i będą współdziałać z wojskami operacyjnymi. Wymagałoby to własnej struktury dowodzenia (kolejne etaty generalskie), na szczeblu centralnym i regionalnym. Tylko po co rozwijać duże pododdziały OT tam, gdzie przeciwnik dużymi siłami nie wejdzie? Pan RS twierdzi że przydadzą się w razie powodzi i innych klęsk żywiołowych. Ale od tego jest obrona cywilna utrzymywana za pieniądze z MSW. W swojej koncepcji pan RS widzi w pierwszej fazie budowy około 100 batalionów OT w powiatach w pólnocno-wschodniej Polski (po batalionie na powiat). - To jest za mało żeby zatrzymać potencjalnego przeciwnika. Batalion OT na powiat to w sam raz żeby walczyć z dywersantami ale w regularnej obronie, batalion może bronić odcinka o szerokości 5-10 km, nie 30-40 km. Zasadą ataku jest skupienie jak największego wysiłku na jak najmniejszym odcinku frontu aby uzyskać wielokrotną przewagę nad obrońcą. Oznacza to, że na ten odcinek batalionu uderzy kilka brygad. Dziesiątki innych batalionów OT w tym czasie pozostawałyby bezużyteczne. Rozproszone bataliony OT mogłyby bronić w praktyce tylko miast i można by je z łatwością obejść (ponieważ pomiędzy ich rejonami obrony pozostawałyby szerokie luki). Dlatego w czasie pokoju lepiej mieć kilka mobilnych brygad OT niż kilkaset stacjonarnych batalionów. W czasie zagrożenia i wojny te bataliony/kompanie w powiatach i tak trzeba będzie rozwinąć (do obrony przeciwdywersyjnej i innych zadań pomocniczych), ale w czasie pokoju jest to niepotrzebne. Manewr załatwia problem niedoboru wojsk. Stacjonarna OT była dobra w średniowieczu, gdy nie było samochodów a na konia stać było tylko nielicznych. Dziś dzięki motoryzacji, możemy szybko przerzucać duże masy wojsk w dowolny rejon.

      Usuń